czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział 4 "Żałobnik"

Na nadgarstkach miał założone bandaże. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o brązowych oczach i ciemnych włosach. Niedawno skończył dwadzieścia trzy lata. Nikt kto go zobaczył nawet nie podejrzewał, że może coś ukrywać, a zwłaszcza coś tak przerażającego. Chciał się zabić. Pragnął tego. Zrobił to. Podciął sobie żyły. Był krok od upragnionej śmierci, ale przypadkiem znalazła go w jego łazience staruszka z sąsiedztwa. Lekarze cudem go uratowali. To była kwestia zaledwie kilku minut.
Po tygodniu wyszedł ze szpitala na własne życzenie. Żałował, że wciąż żyje. Nie chciał wracać już do tego od czego chciał tak bardzo uciec. Przeklinał w myślach lekarzy, którzy go "ocalili". Wolał po porostu zniknąć. Był pewien, że i tak nikt po nim nie zapłacze. Miał rodzinę i paru znajomych, ale nikt mu nie pomagał. Nie dostrzegali problemu lub najzwyczajniej w świecie go lekceważyli.
- Witaj Jake - odezwała się do niego ta sama sąsiadka, która znalazła go nieprzytomnego, leżącego w kałuży krwi.
- Dzień dobry - odpowiedział jej siląc się na uprzejmy uśmiech. Mimo wszystko darzył tę staruszkę sympatią, choć nie rozmawiał z nią zbyt często. Wiedział jednak o tym, że on sam bardzo przypominał wnuczka kobiety, który zmarł kilka lat temu w wypadku samochodowym.
- Jak się czujesz chłopcze? - zapytała wyraźnie zmartwiona.
- Lepiej. Dziękuję.
- Może wejdziesz do mnie na kawę? Zrobiłam też pyszną szarlotkę.
- Nie trzeba. Nie chcę robić pani kłopotów. Chyba wrócę już do siebie. Jestem trochę zmęczony.
- No dobrze. A, byłabym zapomniała. - Staruszka wyciągnęła z kieszeni kurtki niewielką wizytówkę i podała chłopakowi. - Syn mojej znajomej jest psychologiem. Może skorzystasz z jego usług. Jesteś jeszcze młody. Masz przed sobą całe życie. - Jake westchną przeciągle.
- Dziękuję pani bardzo. Nie będę już dłużej przeszkadzał. Do widzenia.
- Do widzenia. Uważaj na siebie chłopcze.
Jake staną przed zakładem pogrzebowym, który przejął po rodzicach. Ironia losu. Śmierć ciągnęła się za nim odkąd pamiętał. Zaczęło się kiedy był dwunastoletnim chłopcem. Miał wtedy w szkole najlepszego przyjaciela, z którym spędzał cały wolny czas. Pewnego dnia cała ich klasa pojechała na jedną ze szkolnych wycieczek. Godzinę później kierowca zasłabł, a autobus zjechał na pobocze i uderzył w drzewo. W wypadku zginął między innymi przyjaciel Jake'a, a on sam ledwo uszedł z życiem.
Dwa lata później zmarła matka chłopaka, z którą był bardzo związany. Ojciec w związku ze śmiercią ukochanej żony, popadł w alkoholizm. W ich rodzinnym domu z każdym dniem było coraz gorzej. Ojciec chłopaka stał się nieobliczalny. Im dłużej Jake mieszkał z nim pod jednym dachem tym częściej padał ofiarą niekontrolowanych napadów agresji. Podczas jednego z nich ojciec próbując uderzyć Jake'a, wypadł przez barierkę schodów. Niedługo po tym przyjechała karetka, a mężczyzna trafił do szpitala. Lekarze próbowali go ratować kilka godzin, bez skutku. Zmarł.
Po tym zdarzeniu Jake zamieszkał ze swoją ciotką, aż do ukończenia osiemnastu lat. Chłopak postanowił wtedy wrócić do rodzinnego domu i przejąć biznes po rodzicach.
Niecałe dwa lata później nieszczęśliwie zakochał się w pięknej dziewczynie o zielonych oczach. Była spełnieniem jego marzeń. Jake czuł, że przy niej zostawi przeszłość za sobą i rozpocznie nowy rozdział w swoim życiu. Tym większe było jego cierpienie, gdy okazało się, że u dziewczyny wykryto nieuleczalną chorobę. Niecałe trzy miesiące później zmarła, pozostawiając chłopaka w rozpaczy.
Jake nie wytrzymał już kolejnego cierpienia. Całkowicie utracił chęć do życia, przez co popadł w głęboką depresję. Nie potrafił już tego znieść. Każdy odchodził pozostawiając po sobie niewyobrażalny ból i pustkę. Nikt nie potrafił mu pomóc. Był zupełnie sam.
Od jakiegoś czasu zaczęły go też męczyć koszmary, które tylko pogłębiały jego ból. Im częściej je widywał, tym bardziej cierpiał. Niszczyły go od środka. Widział w nich przerażającą, trupio bladą postać. Jego głos był zimny, a z kącika jego ust wyciekała krew.

- "To jest nasza ostatnia transmisja.
  Buntownicy zostali pokonani naszą wspaniałą armią.
  Zniszczyli nasze intencje szkaradną i wyzywającą
  wrogością.
  Wszystko, co kochaliśmy i o co troszczyliśmy się, zatonie,
  w otchłani, ciemnych czasów,
  Stworzonych bardziej złowrogo i być może bardziej długotrwale.
  Przy świetle wypaczonej nauki i buntu.
  Całe sklepienie i ciężki spust,
  Zginie w krzykliwej niewoli.
  Nigdy nie wygrasz swojej wolności.
  Nie możesz uciec.
  STRACH."                                                            
(Black Veil Brides - "F.E.A.R: Final Transmission")

Następnie zjawiał się demona, który spełniał marzenie Jake'a i zabijał go. Chłopak zawsze gdy się budził żałował, że to co widział w snach nie ma miejsca w rzeczywistości. Chciał tego. Sam próbował, ale nie udało się. Nie wiedział dlaczego tak się stało. Nic istotnego nie trzymało go już przy życiu.
Jake usiadł na sofie, a twarz ukrył w dłoniach. Nienawidził samego siebie za to, że wciąż oddycha. Po jego policzkach słynęło kilka pojedynczych łez. Wytarł je natychmiast. Nie znosił tego poczucia bezsilności. Czuł się pokonany przez swoje własne życie. Zastanawiał się nad ponowieniem próby samobójstwa. Tym razem w jakiś inny sposób, tak aby wreszcie osiągnąć upragniony skutek.
Pogrążony w myślach nawet nie zauważył kiedy na zegarze wybiła 20:00. Jake z powodu targających nim silnych emocji był bardzo zmęczony, wiec postanowił się przespać, choć wiedział, że znowu coś mu się przyśni. Wstał z kanapy i ruszył melancholijnym krokiem w stronę sypialni. Ułożył się wygodnie na łóżku, a po chwili zasnął.
Kolejny koszmar różnił się od poprzednich. Blada postać nie odezwała się nawet słowem. Jedynie spojrzała na chłopaka mrożącym krew w żyłach spojrzeniem i uśmiechnęła się kpiąco. Jake leniwie otworzył oczy i natychmiast odskoczył przerażony, widząc demona ze swoich snów stojącego nad łóżkiem z uniesionym w górę mieczem.
Chłopak cudem uniknął ostrza. Chwycił za wazon i cisnął go z całej siły w demona, a gdy ten upadł pod wpływem uderzenia, wybiegł z pokoju. Czarna postać czym prędzej się podniosła i ruszyła w pogoń za swoją ofiarą. Złapała Jake'a na korytarzu i zaczęła się z nim szarpać. Nagle chłopak poczuł ostry ból na swoim ramieniu. Wyrwał się demonowi i nie mając innej drogi ucieczki zbiegł szybko do piwnicy, gdzie zabarykadował wejście, licząc, że szkarada go już nie dopadnie. Spojrzał na ramię, z którego powoli sączyła się krew. Rana od ostrza była płytka, ale i tak sprawiała ogromne cierpienie.
Demon uderzał w drzwi z nad zwyczajną siłą. Po zaledwie kilku minutach barykada zawiodła, a czarna postać dostała się do środka. Przerażony Jake cofnął się kilka kroków i potknął się o leżący na ziemi metalowy pręt. Upadł, uderzając głową o kant wielkiej skrzyni. Niemal natychmiast stracił przytomność. Ostatnie co widział to przyglądający mu się z uwagą demon. Potem wszystko stało się całkowicie czarne

Umarł?

1 komentarz: