środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 3 "Mistyk"

- Jinxx! Jinxx! Jinxx! - skandowali przechodnie. Wołali tak do młodego magika o czarnych włosach i niebieskich oczach. Wykonywał najróżniejsze sztuczki. Od najłatwiej po najbardziej wymyślne. Najchętniej pracował z ogniem. To był jego znak rozpoznawczy. Wszyscy wiedzieli kim on był. W bardzo krótkim czasie stał się lokalną gwiazdą. Kolejny błysk. Kolejna sztuczka. Pisk zachwyconych dzieci.
- Na dziś to już koniec! Dziękuję za przybycie i dobranoc! - Ukłonił się nisko. Pokaz się skończył, a magik zaczął zbierać swoje akcesoria. Zebrany tłum powoli się rozchodził.
- Naprawdę masz na imię Jinxx? - Chłopak podniósł wzrok i zobaczył małą dziewczynkę w fioletowej sukience tulącej do siebie misia. Miała około sześć lat i była po prostu urocza.
- Nie - odpowiedział, uśmiechając się do niej przyjaźnie. - Mam na imię Jeremy, a ty?
- Nina. A czemu tak na ciebie wołają?
- Cóż... - ciemnowłosy wyciągnął z kieszeni marynarki talię kart. - ... jest dużo kart, prawda? - zapytał dziewczynki. Ta natomiast przytaknęła i z zaciekawieniem przyglądała się ruchom mężczyzny. - Tak samo jest dużo chłopaków o imieniu Jeremy. - kontynuował, przy czym pokazał małej rozmówczyni czwórkę pik. - Ale Jinxx jest tylko jeden - powiedział, jednocześnie zmieniając jednym sprawnym ruchem czwórkę w jockera.
- Łał! Jak to zrobiłeś?
- Magią.
- Nina! Chodź już! - odezwała się nagle pewna kobieta siedząca nieco dalej na ławce.
- Już mamo! - odpowiedziała, po czym zwróciła się do iluzjonisty. - Muszę iść. Do widzenia panie Jinxx.
- Do widzenia.
Chłopak zarzucił na siebie długi, czarny płaszcz, podniósł walizkę i ruszył przed siebie, rozweselony rozmową z dziewczynką. Lubił dzieci. Nawet bardzo. To one były jego największymi fanami. Czuł ogromną radość, gdy widział ich uśmiechnięte twarze. Miał szczęście, że widywał to często. W końcu był magikiem ulicznym. Największą przyjemność sprawiało mu jednak odwiedzanie różnych domów dziecka. Wiedział, że to wyjątkowo smutne miejsca, ponieważ sam wychował się w jednym z nich. Nie znał swoich rodziców, ale nie miał nigdy do nich żalu. Po prostu ich nie było, jakby nigdy nie istnieli. Miał dobre życie. Dogadywał się zarówno z rówieśnikami jak i z opiekunami.
Ośrodek, w którym przebywał wyróżniał fakt, że na urodziły każdego z podopiecznych wynajmowano jakąś atrakcję. Kiedy Jeremy miał 8 lat na jego urodziny przyszedł magik, który pokazywał różne sztuczki. To właśnie wtedy chłopak się tym zainteresował. Ćwiczył każdego dnia, by już jako dwudziestodwuletni mężczyzna, dojść do perfekcji.
Zainteresowania Jinxx'a nie kończyły się jednak na zwykłych sztuczkach. Sięgało to o wiele dalej niż można by się spodziewać. Jeremy bardzo chętnie czytał różne książki na temat telekinezy i mistycyzmu. W swoim domy miał naprawdę imponującą kolekcję. Od zawsze lubił też słuchać różnych historii o duchach i innych zjawiskach paranormalnych Wiele z nich znał na pamięć.
Ironią losu było to, że od dłuższego czasu śniły mu się koszmary, z których pamiętał ogromną, oświetloną świecami świątynię i demona, który próbował go udusić. Nie miał pojęcia co to wszystko miało znaczyć, jednak miał wrażenie, że ten dziwny sen nie był pozbawiony sensu.
Szedł tak przez główny plac. Było już po dwudziestej drugiej, ale dopiero teraz ta część miasta ożywała. Najliczniejszą grupę stanowili młodzi ludzie idący w kilkuosobowych grupach na jakąś imprezę w jednym z nocnych klubów. Jeremy skręcił w jedną z uliczek coraz bardziej oddalając się od zgiełku panującego na placu. To miała być noc jak każda inna. Miał wrócić do tego samego domu przechodząc tą samą trasę, by wyspać się i nazajutrz znowu dać pokaz przed przypadkową publicznością. Życie napisało jednak zupełnie inny scenariusz, który zmienił jego życie na zawsze.
Jinxx, odkąd oddalił się od głównego placu, miał dziwne wrażenie, że ktoś go śledzi. Obserwuje. Rozejrzał się dookoła siebie, jednakże nikogo nie było widać. Szedł dalej, ale znacznie przyspieszył tępo. Nagle usłyszał za sobą jakieś kroki. Bał się coraz bardziej. Odwrócił głowę i dopiero teraz zobaczył demona ze swojego snu. Był całkowicie pewien, że nie ma zwidów. Zbyt dokładnie pamiętał tę zjawę, aby teraz pomylić ją z jakimś zwyczajnym przechodniem.
Zaczął biec, a widmo natychmiast przystąpiło do pościgu. Jeremy wbiegł w jedną z ciasnych uliczek pomiędzy blokami licząc, że tam uda mu się zgubić napastnika. Niestety czarna postać okazała się dużo szybsza. Dogoniła chłopaka, pchnęła z całej siły na ścianę, a ręce zacisnęła na szyi swojej ofiary, skutecznie uniemożliwiając w ten sposób oddychanie. Jinxx był jednak przygotowany na tego typu sytuacje. Zawsze zanim wychodził z domu zabierał ze sobą na wszelki wypadek niewielki nóż, by w razie czego mógł się obronić przed jakimś bandytą. Wiedział dobrze, że nocne ulice nie są bezpieczne. Wyciągnął szybko ostrze i szybkim ruchem wbił je w napastnika. Zaskoczona postać odsunęła się i złapała za zranione miejsce, natomiast Jeremy uciekł. Był pewien, że demon i tak nie da za wygraną. W tamtej chwili magik nie mógł zrobić nic innego niż ukryć się gdzieś i poczekać do rana. Ale gdzie?
Chłopak wybiegł na jakieś skrzyżowanie, a jego oczom ukazał się miejscowy kościół.
- "Boże, żeby tylko był otwarty.”
Podbiegł do wielkich, drewnianych drzwi, chwycił za klamkę, po czym pchnął do przodu. Odetchnął z ulgą, gdy tylko usłyszał głośne skrzypnięcie wywołane przez stare, nieco zardzewiałe zawiasy. Wszedł go środka, sprawdzając jednocześnie, czy na pewno nikt go nie widział, po czym zamkną drzwi i starannie je zabarykadował. Gdy skończył oparł się o ścianę, próbując uspokoić oddech. Miał nadzieję, że to już koniec. Wiedział, że nie da rady już dalej uciekać. Z zamyślenia wyrwał go nagły dźwięk uderzania w drzwi. Uderzenia były tak mocne, że barykada ledwo wytrzymywała.
- "Co teraz?"
Jinxx był przerażony. Powoli zaczął się cofać, trzymając się blisko ściany. W pewnym momencie jego plecy zetknęły się ze starymi drzwiami prowadzącymi do podziemnej krypty. Te nagle otworzyły się, a magik spadł z kamiennych schodów na sam dół.
Chłopak nie potrafił się podnieść. Wszystko go bolało, a ostatnie co usłyszał to dźwięk pękającego drewna oznaczający, że barykada zawiodła, a zjawa z całą pewnością zaraz go znajdzie. Oczy chłopaka powoli się zamknęły.


Umarł?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz