piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 1 "Prorok"

Siedział na łóżku i obserwował jasne błyskawice, które raz za razem przecinały nocne niebo. Nie spał już od dawna. Co noc dręczył go ten sam koszmar. Widział coś na kształt więzienia. Chodził po ciemnych, wilgotnych korytarzach spoglądając na przerażonych ludzi, zamkniętych za kratami. Nagle napiętą ciszę przerywało dzwonienie łańcuchów, rozchodzące się szerokim echem, a gdy chłopak odwracał się by sprawdzić co to było, dostrzegał w półmroku wysoką postać ubraną w długą, czarną szatę i maskę wyglądającą jak twarz demona. Czarna mara unosiła w górę trzymaną w rękach długą metalową włócznię zakończoną u jednego końca dziwnym symbolem. Zamachnęła się i gdy już ostrze miało przebić klatkę piersiową chłopaka, ten budził się ze swojego koszmaru zlany zimnym potem, krzycząc jak opętany.
"Dlaczego spotyka to akurat mnie?" - pytał sam siebie, wiedząc jednocześnie, że zapewne nigdy nie otrzyma odpowiedzi. Nie potrafił zrozumieć, co ma oznaczać ten dziwny sen.
Życie codzienne też nie należało do wymarzonych. Mieszkał sam w ciasnej kawalerce w zapomnianej przez ludzi, obskurnej dzielnicy. Powtarzająca się rutyna dnia stała się dla niego przytłaczająca. Nie potrafił sobie znaleźć miejsca na ziemi odkąd rodzina odsunęła się od niego i zostawiła z niczym. Myśleli tylko o sobie. Nikt nie zwracał na niego uwagi podczas pogrzebu rodziców chłopaka. Nie mając innego wyjścia, wyprowadził się z rodzinnego domu, choć trudno było mu się rozstać z jedynym miejscem w którym czuł się bezpiecznie.
Burza ucichła, a przez zachmurzone niebo przebijały się pojedyncze promienie porannego słońca. Chłopak wstał i udał się w stronę łazienki. Spojrzał w lustro by jak co dzień zobaczyć w nim wysokiego osiemnastolatka o jasnej karnacji, niebieskich oczach i czarnych włosach, sięgających mu ledwo do połowy szyi. Odgarnął, zasłaniającą mu oczy grzywkę i zabrał się za codzienne, poranne czynności. Wziął długi, odprężający prysznic, umył zęby, ułożył włosy i wyszedł z łazienki. Podszedł do szafy i wyciągną z niej czarne, przetarte w niektórych miejscach spodnie, czarny podkoszulek i skórzaną, nabijaną srebrnymi ćwiekami kurtkę. Założył to na siebie, wziął klucze i portfel po czym wyszedł z domu, by jak co dzień zjeść śniadanie w pobliskiej knajpie. Niecałe pięć minut później był na miejscu.
- Cześć Andy. Jak się masz? - zwróciła się do niego zza lady uśmiechnięta i niska kobieta po trzydziestce. Nie dziwne, że znała imię chłopaka, bo w końcu był tam stałym bywalcem.
- Cześć Grace. Po staremu. A u ciebie?
- Ostatnio lepiej odkąd mam z kim zostawiać dzieci. A knajpa jak widzisz stara ale jara - odpowiedziała, na co Andy tylko kiwną głową, po czym ziewną przeciągle.
- Dobra, coś taki zmarnowany. Nie mów, że znowu koszmary.
- Tak. Ciągle to samo.
- Nie wiem. Może idź z tym do lekarza czy coś.
- Próbowałem. - Kobieta tylko westchnęła.
- EJ! Nie obijaj się tam! - krzyknął nagle z kuchni jakiś mężczyzna.
- Nie wytrzymał z tym wieśniakiem - burknęła pod nosem. - Dobra. My tu gadu gadu, a ty na pewno jesteś głośny. To co zwykle?
- Tak, proszę. - Kobieta uśmiechnęła się po czym zniknęła za drzwiami, by za chwilę wrócić z zamówieniem Andy'ego.
- Proszę bardzo. Smacznego.
- Dzięki. - Chłopak zjadł śniadanie w spokoju po czym zapłacił, pożegnał barmankę i wyszedł z lokalu.
Szedł teraz przed siebie bez konkretnego celu, ale miał tyle wolnego czasu, że nie chciało mu się wracać już do domu. Na ulicy tego dnia było dość dziwne, zważywszy na to, że w tej dzielnicy bójki zaczynały się zwykle bladym świtem, a tym razem praktycznie nikogo nie było. Tylko pojedynczy przechodnie mijali go bez słowa, by zaraz zniknąć gdzieś za rogiem. Miła odmiana, ale i tak trzeba było być czujnym na to co mogło się w każdej chwili zdążyć.

***

Chodził po parku, rozmyślając o swoim życiu i dziwnym śnie, który męczył go co noc. Miał już dosyć ciągłych pytań i nieszczęść. Był bardzo młody, a mimo to doświadczył więcej cierpienia niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Przysiadł na ławce i ukrył twarz w dłoniach. Mógłby to wszystko zakończyć w niby prosty sposób, ale nigdy nie potrafił tego zrobić. Popadł w błędne koło. Gdy rozmyślał o śmierci doceniał życie, a gdy myślał o życiu, kusiła go śmierć.
Podniósł wzrok nieco do góry i mimowolnie przeniósł go na ławkę, na której siedział. Dopiero teraz zobaczył, że leżała obok niego jakaś książka. Wydało mu się to bardzo dziwne. Mógłby przysiąc, że kiedy podchodził do ławki, ta była zupełnie pusta. Nie było też w pobliżu jej właściciela. Wziął ją do ręki. Był to dość gruby dziennik oprawiony w ciemną skórę z wyrytym napisem "Wretched and Divine". Andy otworzył książkę na przypadkowej stronie z obrazkiem i doznał szoku.


Na rysunku zobaczył czarną zmorę ze swoich koszmarów. Natychmiast zamknął książkę. Nie wierzył, że zobaczył w dzienniku coś co było według niego wytworem jego chorej wyobraźni. Otworzył szybko dziennik jeszcze raz, na tej samej stronie, licząc na to, że miał tylko jakieś zwidy. Tym bardziej rozczarował się kiedy okazało się, że rysunek istnieje, a on sam nie oszalał. Rozejrzał się nerwowo dookoła siebie, by upewnić się, że nikt go nie obserwuje, po czym schował dziennik pod kurtką i ruszył pośpiesznym krokiem w stronę swojego mieszkania.

***

Notki na szczęście były zapisane czytelnie, a rysunki wykonane niezwykle starannie. Dziennik opowiadał o demonach wyłapujących ludzi, o garstce ocalałych, o oczekiwaniu na "Pięciu Wybranych", którzy mieli zniszczyć całe zło toczące się jak zaraza w zupełnie innym świecie.
Andy przeglądał kolejne strony z wielkim zaciekawieniem. Najbardziej zafascynował go fragment o piątce "Zbawicieli". Według książki, mieli oni niezwykłe zdolności, które drzemały w nich wiele lat, czekając na właściwy moment, by się ujawnić.
Chłopak był tak pochłonięty lekturą, że stracił poczucie czasu. Nawet nie zauważył, kiedy na dworze już zrobiło się ciemno. Latarnie zapalały się kolejno, by oświetlić opustoszałą ulicę, a pojedyncze osoby zamykały już swoje miejsca pracy.
Nagle po mieszkaniu rozległo się głośne pukanie do drzwi.
"Kto normalny składa o tej porze ludziom wizyty?"
Andy nie miał ochoty na odwiedziny. W pierwszej chwili chciał udać, że go nie ma, ale szybko się rozmyślił. Podszedł do drzwi, by zerknąć przez wizjer na osobę stojącą na klatce schodkowej. Zdziwił się, gdy zobaczył jakąś dziewczynę w czarnym płaszczu z lekko potarganymi włosami. Chłopak westchną przeciągle i otworzył drzwi. Nieznajoma bez słowa weszła do środka. Teraz mógł jej się lepiej przyjrzeć. Była to zwyczajna szesnastoletnia blondynka o niebieskich oczach, w których widać było zdenerwowanie.
- Mam na imię Camila. Nie znasz mnie, ale wiem, że znalazłeś mój dziennik w parku. - Andy otworzył szerzej oczy. Nikomu nie mówił o znalezisku i był pewny, że nikt go nie widział w parku. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Proszę wysłuchaj mnie, bo jesteś w niebezpieczeństwie. ONI już tu po idą i ...
- Chwila, chwila. Nie rozumiem. Jacy ONI?
- Andy, na pewno czytałeś dziennik. Można się łatwo domyśleć o co chodzi. - powiedziała z nutą irytacji w głosie
- No wyobraź sobie, że nie do końca takie łatwe.
- Na prawdę nie załapałeś? Jesteś Prorokiem. Jednym z Wybranych, który ...
- Czekaj. Próbujesz mi wmówić, że to co czytałem jest realne, a ja mam jakieś magiczne moce? - zdziwił się chłopak. Uważał to za czysty obłęd.
- Nie wmówić tylko uświadomić - poprawiła go.
- Wybacz, ale nie bardzo ci wierzę.
- Dowodem jest dziennik. Leżał na tej ławce już od dawna, ale tylko Prorok mógł go zobaczyć. Dla zwykłych ludzi jest niewidzialny.
Andy nie wiedział co ma na to odpowiedzieć. Zastanawiał się czy dziewczyna mówiła prawdę, czy to tylko jakiś głupi dowcip. Jej oczy świadczyły o stuprocentowej szczerości, ale to co mówiła było tak dziwne i nierealne, że chłopak zaczynał się już sam gubić w tym wszystkim.
- Nie mów, że nigdy nie zastanawiałeś się nad tym co ci się śni - dodała, po chwili ciszy. Andy'emu odebrało mowę. Zupełnie obca mu dziewczyna wiedziała o jego koszmarach. Nikomu nie mówił o tym co w nich widział, a jednak jakimś cudem ona to narysowała w dzienniku. To nie mógł być tylko zbieg okoliczności.
Nagle z ulicy dobiegł do nich dzwonienie łańcuchów. Obydwojga przeszedł lodowaty dreszcz.
- Już tu są - szepnęła cicho dziewczyna. W jej oczach było widać narastający strach.
Światła zaczęły mrugać jak w jakimś horrorze. Zgasły. W pokoju zapadła napięta cisza. Andy zdjął z półki latarkę. Próbował ją włączyć. Bez skutku. Odwrócił się do dziewczyny plecami i klęknął przy szafce, by wyciągnąć z niej świeczki.
- Aaa! - Zaskoczył go przeraźliwy krzyk dziewczyny. Odwrócił się, ale nie zobaczył za sobą nikogo. Nastolatka rozpłynęła się w powietrzu.
- Camila? - Nikt nie odpowiedział. - Camila to nie jest śmieszne! - dodał po czym ruszył niepewnym krokiem w stronę kuchni. Bał się jak jeszcze nigdy dotąd. Jego oddech stawał się coraz bardziej chaotyczny, a ręce mimowolnie zaczęły mu drżeć.
Andy poczuł za sobą czyjąś obecność i skamieniał. Czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Dobrze wiedział co się teraz stanie. Śniło mu się to co noc. Musiał się jakoś ratować, ale jak?
"Okno" - przypomniał sobie chłopak. Spojrzał na nie kątem oka. Było otwarte. Mieszkał na czwartym piętrze, ale nie miał już czasu się nad tym zastanawiać, bo w tym momencie czarna postać wykonała swój ruch. Andy odskoczył w ostatniej chwili i wyskocz przez okno.
Spadł na betonowy chodnik. Poczuł ból w całym ciele. Powieki stawały się coraz cięższe. Nie miał siły się ruszyć. Robiło się coraz ciemniej.

Umarł?

1 komentarz: