- Ashley,
coś ty tam zrobił?! Przez ciebie wywalili nas z imprezy! - wrzasnął zielonooki blondyn
patrząc oskarżycielsko na idącego obok przyjaciela.
- Oj tam, nie dramatyzuj - odpowiedział mu, odgarniając
jednocześnie czarne potargane włosy, sięgające mu do ramion.
- Ja dramatyzuję? Ja chciałem się tylko normalnie zabawić,
ale to skrajnie niemożliwe, bo ty zawsze się w coś wpakujesz - skarcił go
kumpel. - A tak w ogóle dlaczego to robisz, co?
- Sam nie wiem. - Wzruszył obojętnie ramionami. - Po prostu
robię co chcę i nie przejmuję się konsekwencjami. Nawet jeśli to co robię
czasem nie jest chociażby przyzwoite. Korzystam z życia.
- Nie dziwię się dlaczego tak na ciebie mówią - mruknął pod
nosem blondyn na tyle cicho, że Ashley ledwo to usłyszał.
- A jak mówią? - spytał zaciekawiony.
- Nie obrazisz się?
- Jasne, że nie. No mów.
- Dewiant - wyrzucił z siebie zielonooki z nutą niepewności
w głosie. Ashley nic na to nie odpowiedział. Zaśmiał się jedynie przypominając
sobie niektóre ze swoich wybryków.
- "No.
Faktycznie to do mnie pasuje" - stwierdził po chwili.
Zawsze lubił oddawać się chwili. Nienawidził zasad i
ograniczeń, dlatego bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia zaspokajał swoje pragnienia
i potrzeby w taki sposób jaki jemu najbardziej odpowiadał.
Miał głowę pełną pomysłów. Od najmłodszych lat wyróżniał
się spośród rówieśników, przez co był najpopularniejszy w całej szkole. Jednak
zdecydowanej większości ludzi nie odpowiadał jego sposób bycia. Szczególnie
nauczyciele zwracali uwagę zarówno jemu, jak i jego rodzicom na nietypowe
zachowanie chłopaka. Nic to jednak nie dało, bo pomimo tego, że Ash miał już
dwadzieścia cztery lata, w tej kwestii prawie nic się nie zmienił, czego nie
można było powiedzieć o jego wyglądzie. Niegdyś mały chłopczyk z urodą aniołka
stał się wysokim i przystojnym rockmanem o ostrych, męskich rysach twarzy.
Zupełne przeciwieństwo dawnego siebie. Dalsi krewni, którzy nie widzieli go
przez parę lat w ogóle nie mogli go poznać. Nawet kiedyś zdarzyło się, że Ash
musiał siedzieć ze swoją nieco zakręconą ciotką dobrą godzinę i tłumaczyć jej,
że on to on, a nie jakiś obcy dla niej mężczyzna.
Dwójka przyjaciół szła razem przez miasto późnym wieczorem.
Było cicho i bardzo spokojnie. Ashley lubił noc. Czuł się wtedy najlepiej.
Uwielbiał nie tylko imprezować, ale i chodzić po ulicach, rozmyślając nad
różnymi tematami. Mało kto by się tego po nim spodziewał, a jednak mimo
wszystko bardzo cenił spokój.
- Dobra. To co? Widzimy się we wtorek, nie? - odezwał się
ciemnowłosy, gdy znaleźli się pod jego domem.
- Jasne. Tylko błagam cię. Stonuj trochę, ok?
- Ha ha! Postaram się. Na razie - pożegnał się idąc w
stronę mieszkania.
- Cześć stary.
Ashley zniknął za drzwiami swojego domu. Mieszkał na
przedmieściach w dworku odziedziczonym po dziadkach, którzy prowadzili kiedyś
bardzo dochodowy biznes. Gdy przyszedł czas emerytury, postanowili przepisać
dom na ich jedynego wnuka w ramach prezentu, chcąc by dorobek ich życia
pozostał w rodzinie. Oni sami przeprowadzili się na wieś, gdzie żyli spokojnie
z dala od zgiełku miasta.
Chłopak rozsiadł się w fotelu i włączył telewizor. Jedyne o
czym teraz marzył to sen, ale wiedział, że i tak nie zaśnie spokojnie. Od
tygodnia męczyły go jakieś dziwne koszmary. Pamiętał z nich tylko migawki, a
mianowicie jakiś symbol przypominający gwiazdę i pustkowie, na którym stały
zniszczone i wyglądające na całkowicie opuszczone baraki.
Wdział jeszcze czarną zjawę kroczącą ku niemu z ostrym jak
brzytwa sztyletem w dłoni. Zawsze wtedy się budził i nie potrafił na nowo
zasnąć. Te sny przerażały go do tego stopnia, że przez kilka następnych godzin nie
potrafił się uspokoić. Dodatkowo nie mógł pozbyć się przeczucia, że niedługo
coś się wydarzy. Tylko co?
Stary, zabytkowy zegar wybił godzinę 23:00. Ashley przetarł
leniwie oczy, wyłączył telewizor i poszedł do łazienki. Ściągnął z głowy
bandanę, po czym zrzucił z siebie dżinsową kamizelkę, którą odłożył na jedną z
szafek. Przemył twarz zimną wodą. Bez otwierania oczu sięgnął po ręcznik
wiszący obok. Wytarł się, spojrzał w lustro i zamarł.
W odbiciu zobaczył, że ktoś cicho przemyka się przez korytarz.
Chłopak w pierwszej chwili pomyślał, że to włamywacz, a przynajmniej miał taką
nadzieję, gdyż sylwetka jaką udało mu się zobaczyć ani trochę nie wyglądała na
ludzką.
Wyszedł powolnym
krokiem z łazienki, jednocześnie rozglądając się we wszystkich kierunkach.
Nikogo nie zauważył. W całym domu było cicho i ciemno. Jedynym, znikomym
źródłem światła był telewizor. Chłopak zdziwił się, bo był pewny, że go
wyłączył. Włączony kanał nic nie odbierał. Śnieżył. Ashley rozejrzał się
dokładnie po pokoju. Teraz dopiero zauważył, że w najciemniejszym kącie stoi jakaś
wysoka postać. Mało tego, to była zjawa z jego snów. Patrzyła na niego
nieprzerwanie, a w prawej ręce dzierżyła sztylet. Chłopak stał jak
sparaliżowany. Jego oddech z każdą chwilą stawał się coraz bardziej chaotyczny.
Nie miał odwagi mrugnąć, a co dopiero się ruszyć. Czarna postać nie miała jednak
zamiaru dłużej czekać. Gwałtownie ruszył na przód. Ashley momentalnie odzyskał
świadomość. Zaczął biec w stronę drzwi wejściowych. Gdy już miał chwycić za
klamkę, zjawa złapała go za ramię i przyciągnęła do siebie. Już miała dźgnąć
chłopaka, gdy ten uderzył zmorę z całej siły w twarz i mocnym szarpnięciem wyrwał
się z uścisku. Wybiegł z domu wprost na ulicę. Zobaczył światła. Usłyszał pisk
opon. Poczuł niewiarygodny ból. Potem była już tylko ciemność.
Umarł?
Dopiero 2 rozdziały, a już mi się podoba!!! Czekam na kolejne rozdziały <3
OdpowiedzUsuń