czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział 4 "Żałobnik"

Na nadgarstkach miał założone bandaże. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o brązowych oczach i ciemnych włosach. Niedawno skończył dwadzieścia trzy lata. Nikt kto go zobaczył nawet nie podejrzewał, że może coś ukrywać, a zwłaszcza coś tak przerażającego. Chciał się zabić. Pragnął tego. Zrobił to. Podciął sobie żyły. Był krok od upragnionej śmierci, ale przypadkiem znalazła go w jego łazience staruszka z sąsiedztwa. Lekarze cudem go uratowali. To była kwestia zaledwie kilku minut.
Po tygodniu wyszedł ze szpitala na własne życzenie. Żałował, że wciąż żyje. Nie chciał wracać już do tego od czego chciał tak bardzo uciec. Przeklinał w myślach lekarzy, którzy go "ocalili". Wolał po porostu zniknąć. Był pewien, że i tak nikt po nim nie zapłacze. Miał rodzinę i paru znajomych, ale nikt mu nie pomagał. Nie dostrzegali problemu lub najzwyczajniej w świecie go lekceważyli.
- Witaj Jake - odezwała się do niego ta sama sąsiadka, która znalazła go nieprzytomnego, leżącego w kałuży krwi.
- Dzień dobry - odpowiedział jej siląc się na uprzejmy uśmiech. Mimo wszystko darzył tę staruszkę sympatią, choć nie rozmawiał z nią zbyt często. Wiedział jednak o tym, że on sam bardzo przypominał wnuczka kobiety, który zmarł kilka lat temu w wypadku samochodowym.
- Jak się czujesz chłopcze? - zapytała wyraźnie zmartwiona.
- Lepiej. Dziękuję.
- Może wejdziesz do mnie na kawę? Zrobiłam też pyszną szarlotkę.
- Nie trzeba. Nie chcę robić pani kłopotów. Chyba wrócę już do siebie. Jestem trochę zmęczony.
- No dobrze. A, byłabym zapomniała. - Staruszka wyciągnęła z kieszeni kurtki niewielką wizytówkę i podała chłopakowi. - Syn mojej znajomej jest psychologiem. Może skorzystasz z jego usług. Jesteś jeszcze młody. Masz przed sobą całe życie. - Jake westchną przeciągle.
- Dziękuję pani bardzo. Nie będę już dłużej przeszkadzał. Do widzenia.
- Do widzenia. Uważaj na siebie chłopcze.
Jake staną przed zakładem pogrzebowym, który przejął po rodzicach. Ironia losu. Śmierć ciągnęła się za nim odkąd pamiętał. Zaczęło się kiedy był dwunastoletnim chłopcem. Miał wtedy w szkole najlepszego przyjaciela, z którym spędzał cały wolny czas. Pewnego dnia cała ich klasa pojechała na jedną ze szkolnych wycieczek. Godzinę później kierowca zasłabł, a autobus zjechał na pobocze i uderzył w drzewo. W wypadku zginął między innymi przyjaciel Jake'a, a on sam ledwo uszedł z życiem.
Dwa lata później zmarła matka chłopaka, z którą był bardzo związany. Ojciec w związku ze śmiercią ukochanej żony, popadł w alkoholizm. W ich rodzinnym domu z każdym dniem było coraz gorzej. Ojciec chłopaka stał się nieobliczalny. Im dłużej Jake mieszkał z nim pod jednym dachem tym częściej padał ofiarą niekontrolowanych napadów agresji. Podczas jednego z nich ojciec próbując uderzyć Jake'a, wypadł przez barierkę schodów. Niedługo po tym przyjechała karetka, a mężczyzna trafił do szpitala. Lekarze próbowali go ratować kilka godzin, bez skutku. Zmarł.
Po tym zdarzeniu Jake zamieszkał ze swoją ciotką, aż do ukończenia osiemnastu lat. Chłopak postanowił wtedy wrócić do rodzinnego domu i przejąć biznes po rodzicach.
Niecałe dwa lata później nieszczęśliwie zakochał się w pięknej dziewczynie o zielonych oczach. Była spełnieniem jego marzeń. Jake czuł, że przy niej zostawi przeszłość za sobą i rozpocznie nowy rozdział w swoim życiu. Tym większe było jego cierpienie, gdy okazało się, że u dziewczyny wykryto nieuleczalną chorobę. Niecałe trzy miesiące później zmarła, pozostawiając chłopaka w rozpaczy.
Jake nie wytrzymał już kolejnego cierpienia. Całkowicie utracił chęć do życia, przez co popadł w głęboką depresję. Nie potrafił już tego znieść. Każdy odchodził pozostawiając po sobie niewyobrażalny ból i pustkę. Nikt nie potrafił mu pomóc. Był zupełnie sam.
Od jakiegoś czasu zaczęły go też męczyć koszmary, które tylko pogłębiały jego ból. Im częściej je widywał, tym bardziej cierpiał. Niszczyły go od środka. Widział w nich przerażającą, trupio bladą postać. Jego głos był zimny, a z kącika jego ust wyciekała krew.

- "To jest nasza ostatnia transmisja.
  Buntownicy zostali pokonani naszą wspaniałą armią.
  Zniszczyli nasze intencje szkaradną i wyzywającą
  wrogością.
  Wszystko, co kochaliśmy i o co troszczyliśmy się, zatonie,
  w otchłani, ciemnych czasów,
  Stworzonych bardziej złowrogo i być może bardziej długotrwale.
  Przy świetle wypaczonej nauki i buntu.
  Całe sklepienie i ciężki spust,
  Zginie w krzykliwej niewoli.
  Nigdy nie wygrasz swojej wolności.
  Nie możesz uciec.
  STRACH."                                                            
(Black Veil Brides - "F.E.A.R: Final Transmission")

Następnie zjawiał się demona, który spełniał marzenie Jake'a i zabijał go. Chłopak zawsze gdy się budził żałował, że to co widział w snach nie ma miejsca w rzeczywistości. Chciał tego. Sam próbował, ale nie udało się. Nie wiedział dlaczego tak się stało. Nic istotnego nie trzymało go już przy życiu.
Jake usiadł na sofie, a twarz ukrył w dłoniach. Nienawidził samego siebie za to, że wciąż oddycha. Po jego policzkach słynęło kilka pojedynczych łez. Wytarł je natychmiast. Nie znosił tego poczucia bezsilności. Czuł się pokonany przez swoje własne życie. Zastanawiał się nad ponowieniem próby samobójstwa. Tym razem w jakiś inny sposób, tak aby wreszcie osiągnąć upragniony skutek.
Pogrążony w myślach nawet nie zauważył kiedy na zegarze wybiła 20:00. Jake z powodu targających nim silnych emocji był bardzo zmęczony, wiec postanowił się przespać, choć wiedział, że znowu coś mu się przyśni. Wstał z kanapy i ruszył melancholijnym krokiem w stronę sypialni. Ułożył się wygodnie na łóżku, a po chwili zasnął.
Kolejny koszmar różnił się od poprzednich. Blada postać nie odezwała się nawet słowem. Jedynie spojrzała na chłopaka mrożącym krew w żyłach spojrzeniem i uśmiechnęła się kpiąco. Jake leniwie otworzył oczy i natychmiast odskoczył przerażony, widząc demona ze swoich snów stojącego nad łóżkiem z uniesionym w górę mieczem.
Chłopak cudem uniknął ostrza. Chwycił za wazon i cisnął go z całej siły w demona, a gdy ten upadł pod wpływem uderzenia, wybiegł z pokoju. Czarna postać czym prędzej się podniosła i ruszyła w pogoń za swoją ofiarą. Złapała Jake'a na korytarzu i zaczęła się z nim szarpać. Nagle chłopak poczuł ostry ból na swoim ramieniu. Wyrwał się demonowi i nie mając innej drogi ucieczki zbiegł szybko do piwnicy, gdzie zabarykadował wejście, licząc, że szkarada go już nie dopadnie. Spojrzał na ramię, z którego powoli sączyła się krew. Rana od ostrza była płytka, ale i tak sprawiała ogromne cierpienie.
Demon uderzał w drzwi z nad zwyczajną siłą. Po zaledwie kilku minutach barykada zawiodła, a czarna postać dostała się do środka. Przerażony Jake cofnął się kilka kroków i potknął się o leżący na ziemi metalowy pręt. Upadł, uderzając głową o kant wielkiej skrzyni. Niemal natychmiast stracił przytomność. Ostatnie co widział to przyglądający mu się z uwagą demon. Potem wszystko stało się całkowicie czarne

Umarł?

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 3 "Mistyk"

- Jinxx! Jinxx! Jinxx! - skandowali przechodnie. Wołali tak do młodego magika o czarnych włosach i niebieskich oczach. Wykonywał najróżniejsze sztuczki. Od najłatwiej po najbardziej wymyślne. Najchętniej pracował z ogniem. To był jego znak rozpoznawczy. Wszyscy wiedzieli kim on był. W bardzo krótkim czasie stał się lokalną gwiazdą. Kolejny błysk. Kolejna sztuczka. Pisk zachwyconych dzieci.
- Na dziś to już koniec! Dziękuję za przybycie i dobranoc! - Ukłonił się nisko. Pokaz się skończył, a magik zaczął zbierać swoje akcesoria. Zebrany tłum powoli się rozchodził.
- Naprawdę masz na imię Jinxx? - Chłopak podniósł wzrok i zobaczył małą dziewczynkę w fioletowej sukience tulącej do siebie misia. Miała około sześć lat i była po prostu urocza.
- Nie - odpowiedział, uśmiechając się do niej przyjaźnie. - Mam na imię Jeremy, a ty?
- Nina. A czemu tak na ciebie wołają?
- Cóż... - ciemnowłosy wyciągnął z kieszeni marynarki talię kart. - ... jest dużo kart, prawda? - zapytał dziewczynki. Ta natomiast przytaknęła i z zaciekawieniem przyglądała się ruchom mężczyzny. - Tak samo jest dużo chłopaków o imieniu Jeremy. - kontynuował, przy czym pokazał małej rozmówczyni czwórkę pik. - Ale Jinxx jest tylko jeden - powiedział, jednocześnie zmieniając jednym sprawnym ruchem czwórkę w jockera.
- Łał! Jak to zrobiłeś?
- Magią.
- Nina! Chodź już! - odezwała się nagle pewna kobieta siedząca nieco dalej na ławce.
- Już mamo! - odpowiedziała, po czym zwróciła się do iluzjonisty. - Muszę iść. Do widzenia panie Jinxx.
- Do widzenia.
Chłopak zarzucił na siebie długi, czarny płaszcz, podniósł walizkę i ruszył przed siebie, rozweselony rozmową z dziewczynką. Lubił dzieci. Nawet bardzo. To one były jego największymi fanami. Czuł ogromną radość, gdy widział ich uśmiechnięte twarze. Miał szczęście, że widywał to często. W końcu był magikiem ulicznym. Największą przyjemność sprawiało mu jednak odwiedzanie różnych domów dziecka. Wiedział, że to wyjątkowo smutne miejsca, ponieważ sam wychował się w jednym z nich. Nie znał swoich rodziców, ale nie miał nigdy do nich żalu. Po prostu ich nie było, jakby nigdy nie istnieli. Miał dobre życie. Dogadywał się zarówno z rówieśnikami jak i z opiekunami.
Ośrodek, w którym przebywał wyróżniał fakt, że na urodziły każdego z podopiecznych wynajmowano jakąś atrakcję. Kiedy Jeremy miał 8 lat na jego urodziny przyszedł magik, który pokazywał różne sztuczki. To właśnie wtedy chłopak się tym zainteresował. Ćwiczył każdego dnia, by już jako dwudziestodwuletni mężczyzna, dojść do perfekcji.
Zainteresowania Jinxx'a nie kończyły się jednak na zwykłych sztuczkach. Sięgało to o wiele dalej niż można by się spodziewać. Jeremy bardzo chętnie czytał różne książki na temat telekinezy i mistycyzmu. W swoim domy miał naprawdę imponującą kolekcję. Od zawsze lubił też słuchać różnych historii o duchach i innych zjawiskach paranormalnych Wiele z nich znał na pamięć.
Ironią losu było to, że od dłuższego czasu śniły mu się koszmary, z których pamiętał ogromną, oświetloną świecami świątynię i demona, który próbował go udusić. Nie miał pojęcia co to wszystko miało znaczyć, jednak miał wrażenie, że ten dziwny sen nie był pozbawiony sensu.
Szedł tak przez główny plac. Było już po dwudziestej drugiej, ale dopiero teraz ta część miasta ożywała. Najliczniejszą grupę stanowili młodzi ludzie idący w kilkuosobowych grupach na jakąś imprezę w jednym z nocnych klubów. Jeremy skręcił w jedną z uliczek coraz bardziej oddalając się od zgiełku panującego na placu. To miała być noc jak każda inna. Miał wrócić do tego samego domu przechodząc tą samą trasę, by wyspać się i nazajutrz znowu dać pokaz przed przypadkową publicznością. Życie napisało jednak zupełnie inny scenariusz, który zmienił jego życie na zawsze.
Jinxx, odkąd oddalił się od głównego placu, miał dziwne wrażenie, że ktoś go śledzi. Obserwuje. Rozejrzał się dookoła siebie, jednakże nikogo nie było widać. Szedł dalej, ale znacznie przyspieszył tępo. Nagle usłyszał za sobą jakieś kroki. Bał się coraz bardziej. Odwrócił głowę i dopiero teraz zobaczył demona ze swojego snu. Był całkowicie pewien, że nie ma zwidów. Zbyt dokładnie pamiętał tę zjawę, aby teraz pomylić ją z jakimś zwyczajnym przechodniem.
Zaczął biec, a widmo natychmiast przystąpiło do pościgu. Jeremy wbiegł w jedną z ciasnych uliczek pomiędzy blokami licząc, że tam uda mu się zgubić napastnika. Niestety czarna postać okazała się dużo szybsza. Dogoniła chłopaka, pchnęła z całej siły na ścianę, a ręce zacisnęła na szyi swojej ofiary, skutecznie uniemożliwiając w ten sposób oddychanie. Jinxx był jednak przygotowany na tego typu sytuacje. Zawsze zanim wychodził z domu zabierał ze sobą na wszelki wypadek niewielki nóż, by w razie czego mógł się obronić przed jakimś bandytą. Wiedział dobrze, że nocne ulice nie są bezpieczne. Wyciągnął szybko ostrze i szybkim ruchem wbił je w napastnika. Zaskoczona postać odsunęła się i złapała za zranione miejsce, natomiast Jeremy uciekł. Był pewien, że demon i tak nie da za wygraną. W tamtej chwili magik nie mógł zrobić nic innego niż ukryć się gdzieś i poczekać do rana. Ale gdzie?
Chłopak wybiegł na jakieś skrzyżowanie, a jego oczom ukazał się miejscowy kościół.
- "Boże, żeby tylko był otwarty.”
Podbiegł do wielkich, drewnianych drzwi, chwycił za klamkę, po czym pchnął do przodu. Odetchnął z ulgą, gdy tylko usłyszał głośne skrzypnięcie wywołane przez stare, nieco zardzewiałe zawiasy. Wszedł go środka, sprawdzając jednocześnie, czy na pewno nikt go nie widział, po czym zamkną drzwi i starannie je zabarykadował. Gdy skończył oparł się o ścianę, próbując uspokoić oddech. Miał nadzieję, że to już koniec. Wiedział, że nie da rady już dalej uciekać. Z zamyślenia wyrwał go nagły dźwięk uderzania w drzwi. Uderzenia były tak mocne, że barykada ledwo wytrzymywała.
- "Co teraz?"
Jinxx był przerażony. Powoli zaczął się cofać, trzymając się blisko ściany. W pewnym momencie jego plecy zetknęły się ze starymi drzwiami prowadzącymi do podziemnej krypty. Te nagle otworzyły się, a magik spadł z kamiennych schodów na sam dół.
Chłopak nie potrafił się podnieść. Wszystko go bolało, a ostatnie co usłyszał to dźwięk pękającego drewna oznaczający, że barykada zawiodła, a zjawa z całą pewnością zaraz go znajdzie. Oczy chłopaka powoli się zamknęły.


Umarł?

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 2 "Dewiant"

- Ashley, coś ty tam zrobił?! Przez ciebie wywalili nas z imprezy! - wrzasnął zielonooki blondyn patrząc oskarżycielsko na idącego obok przyjaciela.
- Oj tam, nie dramatyzuj - odpowiedział mu, odgarniając jednocześnie czarne potargane włosy, sięgające mu do ramion.
- Ja dramatyzuję? Ja chciałem się tylko normalnie zabawić, ale to skrajnie niemożliwe, bo ty zawsze się w coś wpakujesz - skarcił go kumpel. - A tak w ogóle dlaczego to robisz, co?
- Sam nie wiem. - Wzruszył obojętnie ramionami. - Po prostu robię co chcę i nie przejmuję się konsekwencjami. Nawet jeśli to co robię czasem nie jest chociażby przyzwoite. Korzystam z życia.
- Nie dziwię się dlaczego tak na ciebie mówią - mruknął pod nosem blondyn na tyle cicho, że Ashley ledwo to usłyszał.
- A jak mówią? - spytał zaciekawiony.
- Nie obrazisz się?
- Jasne, że nie. No mów.
- Dewiant - wyrzucił z siebie zielonooki z nutą niepewności w głosie. Ashley nic na to nie odpowiedział. Zaśmiał się jedynie przypominając sobie niektóre ze swoich wybryków.
- "No. Faktycznie to do mnie pasuje" - stwierdził po chwili.
Zawsze lubił oddawać się chwili. Nienawidził zasad i ograniczeń, dlatego bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia zaspokajał swoje pragnienia i potrzeby w taki sposób jaki jemu najbardziej odpowiadał.
Miał głowę pełną pomysłów. Od najmłodszych lat wyróżniał się spośród rówieśników, przez co był najpopularniejszy w całej szkole. Jednak zdecydowanej większości ludzi nie odpowiadał jego sposób bycia. Szczególnie nauczyciele zwracali uwagę zarówno jemu, jak i jego rodzicom na nietypowe zachowanie chłopaka. Nic to jednak nie dało, bo pomimo tego, że Ash miał już dwadzieścia cztery lata, w tej kwestii prawie nic się nie zmienił, czego nie można było powiedzieć o jego wyglądzie. Niegdyś mały chłopczyk z urodą aniołka stał się wysokim i przystojnym rockmanem o ostrych, męskich rysach twarzy. Zupełne przeciwieństwo dawnego siebie. Dalsi krewni, którzy nie widzieli go przez parę lat w ogóle nie mogli go poznać. Nawet kiedyś zdarzyło się, że Ash musiał siedzieć ze swoją nieco zakręconą ciotką dobrą godzinę i tłumaczyć jej, że on to on, a nie jakiś obcy dla niej mężczyzna.
Dwójka przyjaciół szła razem przez miasto późnym wieczorem. Było cicho i bardzo spokojnie. Ashley lubił noc. Czuł się wtedy najlepiej. Uwielbiał nie tylko imprezować, ale i chodzić po ulicach, rozmyślając nad różnymi tematami. Mało kto by się tego po nim spodziewał, a jednak mimo wszystko bardzo cenił spokój.
- Dobra. To co? Widzimy się we wtorek, nie? - odezwał się ciemnowłosy, gdy znaleźli się pod jego domem.
- Jasne. Tylko błagam cię. Stonuj trochę, ok?
- Ha ha! Postaram się. Na razie - pożegnał się idąc w stronę mieszkania.
- Cześć stary.
Ashley zniknął za drzwiami swojego domu. Mieszkał na przedmieściach w dworku odziedziczonym po dziadkach, którzy prowadzili kiedyś bardzo dochodowy biznes. Gdy przyszedł czas emerytury, postanowili przepisać dom na ich jedynego wnuka w ramach prezentu, chcąc by dorobek ich życia pozostał w rodzinie. Oni sami przeprowadzili się na wieś, gdzie żyli spokojnie z dala od zgiełku miasta.
Chłopak rozsiadł się w fotelu i włączył telewizor. Jedyne o czym teraz marzył to sen, ale wiedział, że i tak nie zaśnie spokojnie. Od tygodnia męczyły go jakieś dziwne koszmary. Pamiętał z nich tylko migawki, a mianowicie jakiś symbol przypominający gwiazdę i pustkowie, na którym stały zniszczone i wyglądające na całkowicie opuszczone baraki.


Wdział jeszcze czarną zjawę kroczącą ku niemu z ostrym jak brzytwa sztyletem w dłoni. Zawsze wtedy się budził i nie potrafił na nowo zasnąć. Te sny przerażały go do tego stopnia, że przez kilka następnych godzin nie potrafił się uspokoić. Dodatkowo nie mógł pozbyć się przeczucia, że niedługo coś się wydarzy. Tylko co?
Stary, zabytkowy zegar wybił godzinę 23:00. Ashley przetarł leniwie oczy, wyłączył telewizor i poszedł do łazienki. Ściągnął z głowy bandanę, po czym zrzucił z siebie dżinsową kamizelkę, którą odłożył na jedną z szafek. Przemył twarz zimną wodą. Bez otwierania oczu sięgnął po ręcznik wiszący obok. Wytarł się, spojrzał w lustro i zamarł.
W odbiciu zobaczył, że ktoś cicho przemyka się przez korytarz. Chłopak w pierwszej chwili pomyślał, że to włamywacz, a przynajmniej miał taką nadzieję, gdyż sylwetka jaką udało mu się zobaczyć ani trochę nie wyglądała na ludzką.
 Wyszedł powolnym krokiem z łazienki, jednocześnie rozglądając się we wszystkich kierunkach. Nikogo nie zauważył. W całym domu było cicho i ciemno. Jedynym, znikomym źródłem światła był telewizor. Chłopak zdziwił się, bo był pewny, że go wyłączył. Włączony kanał nic nie odbierał. Śnieżył. Ashley rozejrzał się dokładnie po pokoju. Teraz dopiero zauważył, że w najciemniejszym kącie stoi jakaś wysoka postać. Mało tego, to była zjawa z jego snów. Patrzyła na niego nieprzerwanie, a w prawej ręce dzierżyła sztylet. Chłopak stał jak sparaliżowany. Jego oddech z każdą chwilą stawał się coraz bardziej chaotyczny. Nie miał odwagi mrugnąć, a co dopiero się ruszyć. Czarna postać nie miała jednak zamiaru dłużej czekać. Gwałtownie ruszył na przód. Ashley momentalnie odzyskał świadomość. Zaczął biec w stronę drzwi wejściowych. Gdy już miał chwycić za klamkę, zjawa złapała go za ramię i przyciągnęła do siebie. Już miała dźgnąć chłopaka, gdy ten uderzył zmorę z całej siły w twarz i mocnym szarpnięciem wyrwał się z uścisku. Wybiegł z domu wprost na ulicę. Zobaczył światła. Usłyszał pisk opon. Poczuł niewiarygodny ból. Potem była już tylko ciemność.

Umarł?

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 1 "Prorok"

Siedział na łóżku i obserwował jasne błyskawice, które raz za razem przecinały nocne niebo. Nie spał już od dawna. Co noc dręczył go ten sam koszmar. Widział coś na kształt więzienia. Chodził po ciemnych, wilgotnych korytarzach spoglądając na przerażonych ludzi, zamkniętych za kratami. Nagle napiętą ciszę przerywało dzwonienie łańcuchów, rozchodzące się szerokim echem, a gdy chłopak odwracał się by sprawdzić co to było, dostrzegał w półmroku wysoką postać ubraną w długą, czarną szatę i maskę wyglądającą jak twarz demona. Czarna mara unosiła w górę trzymaną w rękach długą metalową włócznię zakończoną u jednego końca dziwnym symbolem. Zamachnęła się i gdy już ostrze miało przebić klatkę piersiową chłopaka, ten budził się ze swojego koszmaru zlany zimnym potem, krzycząc jak opętany.
"Dlaczego spotyka to akurat mnie?" - pytał sam siebie, wiedząc jednocześnie, że zapewne nigdy nie otrzyma odpowiedzi. Nie potrafił zrozumieć, co ma oznaczać ten dziwny sen.
Życie codzienne też nie należało do wymarzonych. Mieszkał sam w ciasnej kawalerce w zapomnianej przez ludzi, obskurnej dzielnicy. Powtarzająca się rutyna dnia stała się dla niego przytłaczająca. Nie potrafił sobie znaleźć miejsca na ziemi odkąd rodzina odsunęła się od niego i zostawiła z niczym. Myśleli tylko o sobie. Nikt nie zwracał na niego uwagi podczas pogrzebu rodziców chłopaka. Nie mając innego wyjścia, wyprowadził się z rodzinnego domu, choć trudno było mu się rozstać z jedynym miejscem w którym czuł się bezpiecznie.
Burza ucichła, a przez zachmurzone niebo przebijały się pojedyncze promienie porannego słońca. Chłopak wstał i udał się w stronę łazienki. Spojrzał w lustro by jak co dzień zobaczyć w nim wysokiego osiemnastolatka o jasnej karnacji, niebieskich oczach i czarnych włosach, sięgających mu ledwo do połowy szyi. Odgarnął, zasłaniającą mu oczy grzywkę i zabrał się za codzienne, poranne czynności. Wziął długi, odprężający prysznic, umył zęby, ułożył włosy i wyszedł z łazienki. Podszedł do szafy i wyciągną z niej czarne, przetarte w niektórych miejscach spodnie, czarny podkoszulek i skórzaną, nabijaną srebrnymi ćwiekami kurtkę. Założył to na siebie, wziął klucze i portfel po czym wyszedł z domu, by jak co dzień zjeść śniadanie w pobliskiej knajpie. Niecałe pięć minut później był na miejscu.
- Cześć Andy. Jak się masz? - zwróciła się do niego zza lady uśmiechnięta i niska kobieta po trzydziestce. Nie dziwne, że znała imię chłopaka, bo w końcu był tam stałym bywalcem.
- Cześć Grace. Po staremu. A u ciebie?
- Ostatnio lepiej odkąd mam z kim zostawiać dzieci. A knajpa jak widzisz stara ale jara - odpowiedziała, na co Andy tylko kiwną głową, po czym ziewną przeciągle.
- Dobra, coś taki zmarnowany. Nie mów, że znowu koszmary.
- Tak. Ciągle to samo.
- Nie wiem. Może idź z tym do lekarza czy coś.
- Próbowałem. - Kobieta tylko westchnęła.
- EJ! Nie obijaj się tam! - krzyknął nagle z kuchni jakiś mężczyzna.
- Nie wytrzymał z tym wieśniakiem - burknęła pod nosem. - Dobra. My tu gadu gadu, a ty na pewno jesteś głośny. To co zwykle?
- Tak, proszę. - Kobieta uśmiechnęła się po czym zniknęła za drzwiami, by za chwilę wrócić z zamówieniem Andy'ego.
- Proszę bardzo. Smacznego.
- Dzięki. - Chłopak zjadł śniadanie w spokoju po czym zapłacił, pożegnał barmankę i wyszedł z lokalu.
Szedł teraz przed siebie bez konkretnego celu, ale miał tyle wolnego czasu, że nie chciało mu się wracać już do domu. Na ulicy tego dnia było dość dziwne, zważywszy na to, że w tej dzielnicy bójki zaczynały się zwykle bladym świtem, a tym razem praktycznie nikogo nie było. Tylko pojedynczy przechodnie mijali go bez słowa, by zaraz zniknąć gdzieś za rogiem. Miła odmiana, ale i tak trzeba było być czujnym na to co mogło się w każdej chwili zdążyć.

***

Chodził po parku, rozmyślając o swoim życiu i dziwnym śnie, który męczył go co noc. Miał już dosyć ciągłych pytań i nieszczęść. Był bardzo młody, a mimo to doświadczył więcej cierpienia niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Przysiadł na ławce i ukrył twarz w dłoniach. Mógłby to wszystko zakończyć w niby prosty sposób, ale nigdy nie potrafił tego zrobić. Popadł w błędne koło. Gdy rozmyślał o śmierci doceniał życie, a gdy myślał o życiu, kusiła go śmierć.
Podniósł wzrok nieco do góry i mimowolnie przeniósł go na ławkę, na której siedział. Dopiero teraz zobaczył, że leżała obok niego jakaś książka. Wydało mu się to bardzo dziwne. Mógłby przysiąc, że kiedy podchodził do ławki, ta była zupełnie pusta. Nie było też w pobliżu jej właściciela. Wziął ją do ręki. Był to dość gruby dziennik oprawiony w ciemną skórę z wyrytym napisem "Wretched and Divine". Andy otworzył książkę na przypadkowej stronie z obrazkiem i doznał szoku.


Na rysunku zobaczył czarną zmorę ze swoich koszmarów. Natychmiast zamknął książkę. Nie wierzył, że zobaczył w dzienniku coś co było według niego wytworem jego chorej wyobraźni. Otworzył szybko dziennik jeszcze raz, na tej samej stronie, licząc na to, że miał tylko jakieś zwidy. Tym bardziej rozczarował się kiedy okazało się, że rysunek istnieje, a on sam nie oszalał. Rozejrzał się nerwowo dookoła siebie, by upewnić się, że nikt go nie obserwuje, po czym schował dziennik pod kurtką i ruszył pośpiesznym krokiem w stronę swojego mieszkania.

***

Notki na szczęście były zapisane czytelnie, a rysunki wykonane niezwykle starannie. Dziennik opowiadał o demonach wyłapujących ludzi, o garstce ocalałych, o oczekiwaniu na "Pięciu Wybranych", którzy mieli zniszczyć całe zło toczące się jak zaraza w zupełnie innym świecie.
Andy przeglądał kolejne strony z wielkim zaciekawieniem. Najbardziej zafascynował go fragment o piątce "Zbawicieli". Według książki, mieli oni niezwykłe zdolności, które drzemały w nich wiele lat, czekając na właściwy moment, by się ujawnić.
Chłopak był tak pochłonięty lekturą, że stracił poczucie czasu. Nawet nie zauważył, kiedy na dworze już zrobiło się ciemno. Latarnie zapalały się kolejno, by oświetlić opustoszałą ulicę, a pojedyncze osoby zamykały już swoje miejsca pracy.
Nagle po mieszkaniu rozległo się głośne pukanie do drzwi.
"Kto normalny składa o tej porze ludziom wizyty?"
Andy nie miał ochoty na odwiedziny. W pierwszej chwili chciał udać, że go nie ma, ale szybko się rozmyślił. Podszedł do drzwi, by zerknąć przez wizjer na osobę stojącą na klatce schodkowej. Zdziwił się, gdy zobaczył jakąś dziewczynę w czarnym płaszczu z lekko potarganymi włosami. Chłopak westchną przeciągle i otworzył drzwi. Nieznajoma bez słowa weszła do środka. Teraz mógł jej się lepiej przyjrzeć. Była to zwyczajna szesnastoletnia blondynka o niebieskich oczach, w których widać było zdenerwowanie.
- Mam na imię Camila. Nie znasz mnie, ale wiem, że znalazłeś mój dziennik w parku. - Andy otworzył szerzej oczy. Nikomu nie mówił o znalezisku i był pewny, że nikt go nie widział w parku. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Proszę wysłuchaj mnie, bo jesteś w niebezpieczeństwie. ONI już tu po idą i ...
- Chwila, chwila. Nie rozumiem. Jacy ONI?
- Andy, na pewno czytałeś dziennik. Można się łatwo domyśleć o co chodzi. - powiedziała z nutą irytacji w głosie
- No wyobraź sobie, że nie do końca takie łatwe.
- Na prawdę nie załapałeś? Jesteś Prorokiem. Jednym z Wybranych, który ...
- Czekaj. Próbujesz mi wmówić, że to co czytałem jest realne, a ja mam jakieś magiczne moce? - zdziwił się chłopak. Uważał to za czysty obłęd.
- Nie wmówić tylko uświadomić - poprawiła go.
- Wybacz, ale nie bardzo ci wierzę.
- Dowodem jest dziennik. Leżał na tej ławce już od dawna, ale tylko Prorok mógł go zobaczyć. Dla zwykłych ludzi jest niewidzialny.
Andy nie wiedział co ma na to odpowiedzieć. Zastanawiał się czy dziewczyna mówiła prawdę, czy to tylko jakiś głupi dowcip. Jej oczy świadczyły o stuprocentowej szczerości, ale to co mówiła było tak dziwne i nierealne, że chłopak zaczynał się już sam gubić w tym wszystkim.
- Nie mów, że nigdy nie zastanawiałeś się nad tym co ci się śni - dodała, po chwili ciszy. Andy'emu odebrało mowę. Zupełnie obca mu dziewczyna wiedziała o jego koszmarach. Nikomu nie mówił o tym co w nich widział, a jednak jakimś cudem ona to narysowała w dzienniku. To nie mógł być tylko zbieg okoliczności.
Nagle z ulicy dobiegł do nich dzwonienie łańcuchów. Obydwojga przeszedł lodowaty dreszcz.
- Już tu są - szepnęła cicho dziewczyna. W jej oczach było widać narastający strach.
Światła zaczęły mrugać jak w jakimś horrorze. Zgasły. W pokoju zapadła napięta cisza. Andy zdjął z półki latarkę. Próbował ją włączyć. Bez skutku. Odwrócił się do dziewczyny plecami i klęknął przy szafce, by wyciągnąć z niej świeczki.
- Aaa! - Zaskoczył go przeraźliwy krzyk dziewczyny. Odwrócił się, ale nie zobaczył za sobą nikogo. Nastolatka rozpłynęła się w powietrzu.
- Camila? - Nikt nie odpowiedział. - Camila to nie jest śmieszne! - dodał po czym ruszył niepewnym krokiem w stronę kuchni. Bał się jak jeszcze nigdy dotąd. Jego oddech stawał się coraz bardziej chaotyczny, a ręce mimowolnie zaczęły mu drżeć.
Andy poczuł za sobą czyjąś obecność i skamieniał. Czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Dobrze wiedział co się teraz stanie. Śniło mu się to co noc. Musiał się jakoś ratować, ale jak?
"Okno" - przypomniał sobie chłopak. Spojrzał na nie kątem oka. Było otwarte. Mieszkał na czwartym piętrze, ale nie miał już czasu się nad tym zastanawiać, bo w tym momencie czarna postać wykonała swój ruch. Andy odskoczył w ostatniej chwili i wyskocz przez okno.
Spadł na betonowy chodnik. Poczuł ból w całym ciele. Powieki stawały się coraz cięższe. Nie miał siły się ruszyć. Robiło się coraz ciemniej.

Umarł?

Legion of the Black "Prolog"

Jestem niewiniątkiem.
Jestem, czym mogłem być.
Marzenia, o których opowiadasz,
Teraz pozostają na zniszczonej skórze.
Tu spoczywa histeria.
Ziemia, gdzie króluje chaos.
Globalne Zmącenie,
Pochyla się do skręconych dróg.

Świat nienawiści czeka,
Jesteśmy Tymi Nieoswojonymi.
Oni wszyscy wyglądają tak samo...
Nasz czas nadszedł.

Jestem wybrańcem,
Nędzny i Boski.
Jestem niewypowiedzianym,
Jednym z tych, który pozostał.
Nieustraszony, walcząc dopóki nie umrzemy.
Jestem zniszczony,
Nędzny i Boski.

Jestem uśmiechem Diabła,
Jednym złapanym każdego dnia
Obiecujące mowy bohatera
Nie zatrzymają lat twojego krwawienia
Jestem huraganem,
A Armia jest silna jako jedna.
Kiedy oni siadają i śmieją się,
To, co zostawiłeś dopiero się rozpoczyna.

Świat nienawiści czeka,
Jesteśmy Tymi Nieoswojonymi.
Oni wszyscy wyglądają tak samo...
Nasz czas nadszedł.

Jestem wybrańcem,
Nędzny i Boski
Jestem niewypowiedzianym,
Jednym z tych, który pozostał
Nieustraszony, walcząc dopóki nie umrzemy
Jestem zniszczony
Nędzny i Boski

Żyjemy dla złamanych serc,
Nie chcąc oglądać ich upadku.
Żyjemy dla tych.
Którzy nie wiedzą o ich istnieniu.
Umieramy dla niekończącej się zimy,
Nowicjusz i grzesznik,
Umieramy dla tych,
Którzy podnoszą swoje ręce do buntu.

Jestem wybrańcem,
Nędzny i Boski
Jestem niewypowiedzianym,
Jednym z tych, który pozostał
Nieustraszony, walcząc dopóki nie umrzemy
Jestem zniszczony
Nędzny i Boski
                                                                   ( Black Veil Brides - "Wretched and Divine" )

Autor.

Jestem Margarita Black-Red i jestem jedną z was. Uwielbiam Black Veli Brides i słucham ich na okrągło (zapewne jak wy xd) :-)
Historia, którą piszę, powstaje w oparciu o piosenki i teledyski BVB oraz moje pomysły.
Mam szczerą nadzieję, że spodoba wam się to co napiszę.
Z góry dziękuję i pozdrawiam całą BVB ARMY. :-D