Na nadgarstkach miał założone bandaże. Był wysokim, dobrze
zbudowanym mężczyzną o brązowych oczach i ciemnych włosach. Niedawno skończył
dwadzieścia trzy lata. Nikt kto go zobaczył nawet nie podejrzewał, że może coś
ukrywać, a zwłaszcza coś tak przerażającego. Chciał się zabić. Pragnął tego.
Zrobił to. Podciął sobie żyły. Był krok od upragnionej śmierci, ale przypadkiem
znalazła go w jego łazience staruszka z sąsiedztwa. Lekarze cudem go uratowali.
To była kwestia zaledwie kilku minut.
Po tygodniu wyszedł ze szpitala na własne życzenie. Żałował,
że wciąż żyje. Nie chciał wracać już do tego od czego chciał tak bardzo uciec.
Przeklinał w myślach lekarzy, którzy go "ocalili". Wolał po porostu
zniknąć. Był pewien, że i tak nikt po nim nie zapłacze. Miał rodzinę i paru
znajomych, ale nikt mu nie pomagał. Nie dostrzegali problemu lub najzwyczajniej
w świecie go lekceważyli.
- Witaj
Jake - odezwała się do niego ta sama sąsiadka, która znalazła go nieprzytomnego,
leżącego w kałuży krwi.
- Dzień dobry - odpowiedział jej siląc się na uprzejmy
uśmiech. Mimo wszystko darzył tę staruszkę sympatią, choć nie rozmawiał z nią
zbyt często. Wiedział jednak o tym, że on sam bardzo przypominał wnuczka
kobiety, który zmarł kilka lat temu w wypadku samochodowym.
- Jak się czujesz chłopcze? - zapytała wyraźnie zmartwiona.
- Lepiej. Dziękuję.
- Może wejdziesz do mnie na kawę? Zrobiłam też pyszną
szarlotkę.
- Nie trzeba. Nie chcę robić pani kłopotów. Chyba wrócę już
do siebie. Jestem trochę zmęczony.
- No dobrze. A, byłabym zapomniała. - Staruszka wyciągnęła
z kieszeni kurtki niewielką wizytówkę i podała chłopakowi. - Syn mojej znajomej
jest psychologiem. Może skorzystasz z jego usług. Jesteś jeszcze młody. Masz
przed sobą całe życie. - Jake westchną przeciągle.
- Dziękuję pani bardzo. Nie będę już dłużej przeszkadzał.
Do widzenia.
- Do widzenia. Uważaj na siebie chłopcze.
Jake staną przed zakładem pogrzebowym, który przejął po
rodzicach. Ironia losu. Śmierć ciągnęła się za nim odkąd pamiętał. Zaczęło się
kiedy był dwunastoletnim chłopcem. Miał wtedy w szkole najlepszego przyjaciela,
z którym spędzał cały wolny czas. Pewnego dnia cała ich klasa pojechała na
jedną ze szkolnych wycieczek. Godzinę później kierowca zasłabł, a autobus
zjechał na pobocze i uderzył w drzewo. W wypadku zginął między innymi
przyjaciel Jake'a, a on sam ledwo uszedł z życiem.
Dwa lata później zmarła matka chłopaka, z którą był bardzo
związany. Ojciec w związku ze śmiercią ukochanej żony, popadł w alkoholizm. W ich
rodzinnym domu z każdym dniem było coraz gorzej. Ojciec chłopaka stał się
nieobliczalny. Im dłużej Jake mieszkał z nim pod jednym dachem tym częściej
padał ofiarą niekontrolowanych napadów agresji. Podczas jednego z nich ojciec
próbując uderzyć Jake'a, wypadł przez barierkę schodów. Niedługo po tym
przyjechała karetka, a mężczyzna trafił do szpitala. Lekarze próbowali go
ratować kilka godzin, bez skutku. Zmarł.
Po tym zdarzeniu Jake zamieszkał ze swoją ciotką, aż do
ukończenia osiemnastu lat. Chłopak postanowił wtedy wrócić do rodzinnego domu i
przejąć biznes po rodzicach.
Niecałe dwa lata później nieszczęśliwie zakochał się w
pięknej dziewczynie o zielonych oczach. Była spełnieniem jego marzeń. Jake
czuł, że przy niej zostawi przeszłość za sobą i rozpocznie nowy rozdział w swoim
życiu. Tym większe było jego cierpienie, gdy okazało się, że u dziewczyny
wykryto nieuleczalną chorobę. Niecałe trzy miesiące później zmarła,
pozostawiając chłopaka w rozpaczy.
Jake nie wytrzymał już kolejnego cierpienia. Całkowicie
utracił chęć do życia, przez co popadł w głęboką depresję. Nie potrafił już
tego znieść. Każdy odchodził pozostawiając po sobie niewyobrażalny ból i
pustkę. Nikt nie potrafił mu pomóc. Był zupełnie sam.
Od jakiegoś czasu zaczęły go też męczyć koszmary, które
tylko pogłębiały jego ból. Im częściej je widywał, tym bardziej cierpiał.
Niszczyły go od środka. Widział w nich przerażającą, trupio bladą postać. Jego
głos był zimny, a z kącika jego ust wyciekała krew.
- "To jest nasza ostatnia transmisja.
Buntownicy zostali pokonani naszą wspaniałą armią.
Zniszczyli nasze intencje szkaradną i wyzywającą
wrogością.
Wszystko, co kochaliśmy i o co troszczyliśmy się,
zatonie,
w otchłani, ciemnych czasów,
Stworzonych bardziej złowrogo i być może bardziej
długotrwale.
Przy świetle wypaczonej nauki i buntu.
Całe sklepienie i ciężki spust,
Zginie w krzykliwej niewoli.
Nigdy nie wygrasz swojej wolności.
Nie możesz uciec.
STRACH."
(Black Veil Brides - "F.E.A.R:
Final Transmission")
Następnie zjawiał się demona, który spełniał marzenie
Jake'a i zabijał go. Chłopak zawsze gdy się budził żałował, że to co widział w
snach nie ma miejsca w rzeczywistości. Chciał tego. Sam próbował, ale nie udało
się. Nie wiedział dlaczego tak się stało. Nic istotnego nie trzymało go już przy
życiu.
Jake usiadł na sofie, a twarz ukrył w dłoniach. Nienawidził
samego siebie za to, że wciąż oddycha. Po jego policzkach słynęło kilka
pojedynczych łez. Wytarł je natychmiast. Nie znosił tego poczucia bezsilności.
Czuł się pokonany przez swoje własne życie. Zastanawiał się nad ponowieniem
próby samobójstwa. Tym razem w jakiś inny sposób, tak aby wreszcie osiągnąć
upragniony skutek.
Pogrążony w myślach nawet nie zauważył kiedy na zegarze
wybiła 20:00. Jake z powodu targających nim silnych emocji był bardzo zmęczony,
wiec postanowił się przespać, choć wiedział, że znowu coś mu się przyśni. Wstał
z kanapy i ruszył melancholijnym krokiem w stronę sypialni. Ułożył się wygodnie
na łóżku, a po chwili zasnął.
Kolejny koszmar różnił się od poprzednich. Blada postać nie
odezwała się nawet słowem. Jedynie spojrzała na chłopaka mrożącym krew w żyłach
spojrzeniem i uśmiechnęła się kpiąco. Jake leniwie otworzył oczy i natychmiast odskoczył
przerażony, widząc demona ze swoich snów stojącego nad łóżkiem z uniesionym w
górę mieczem.
Chłopak cudem uniknął ostrza. Chwycił za wazon i cisnął go
z całej siły w demona, a gdy ten upadł pod wpływem uderzenia, wybiegł z pokoju.
Czarna postać czym prędzej się podniosła i ruszyła w pogoń za swoją ofiarą. Złapała
Jake'a na korytarzu i zaczęła się z nim szarpać. Nagle chłopak poczuł ostry ból
na swoim ramieniu. Wyrwał się demonowi i nie mając innej drogi ucieczki zbiegł szybko
do piwnicy, gdzie zabarykadował wejście, licząc, że szkarada go już nie
dopadnie. Spojrzał na ramię, z którego powoli sączyła się krew. Rana od ostrza
była płytka, ale i tak sprawiała ogromne cierpienie.
Demon uderzał w drzwi z nad zwyczajną siłą. Po zaledwie
kilku minutach barykada zawiodła, a czarna postać dostała się do środka. Przerażony
Jake cofnął się kilka kroków i potknął się o leżący na ziemi metalowy pręt.
Upadł, uderzając głową o kant wielkiej skrzyni. Niemal natychmiast stracił
przytomność. Ostatnie co widział to przyglądający mu się z uwagą demon. Potem
wszystko stało się całkowicie czarne
Umarł?